O maszynie cyfrowej, która miała nosa do interesów
Autor: Jacek Piechota
Za siedmioma galaktykami, za siedmioma czarnymi dziurami, w siódmym układzie planetarnym, na siódmej planecie od gwiazdy, działała sobie maszyna cyfrowa.
Nie była jeszcze stara, ale nie była też już nowa. Zajmowała się obliczeniami cyfrowymi. Praca na etacie zupełnie jej nie odpowiadała. Szybko stwierdziła, że mnóstwo wybitnych konstruktorów pracuje na swój własny rachunek. Mieli spore wymagania, ale płacili lepiej niż korporacje. Rzuciła stałą pracę i pracowała wyłącznie na zlecenie jako freecalculer, co w żargonie zawodowym oznaczało wolnego obliczeniowca, a po naszemu wolnego strzelca.
Maszynie płacono w dwojaki sposób. Albo pracowała na godziny, albo dostawała zadanie do wykonania.
Maszyna szybko zrozumiała, że wszyscy konstruktorzy wykonują bardzo podobne obliczenia. Wystarczy raz napisać algorytm, a potem tylko podmieniać parametry, a czasem tylko dopisać fragment kodu. Co prawda umowa zawsze zawierała zobowiązanie do skasowania obliczeń po ich przekazaniu zleceniodawcy, ale nasza maszyna zupełnie się tym nie przejmowała i zawsze zachowywała wyniki obliczeń.
Maszyna wyszukiwała młodych konstruktorów z pomysłami, ale bez pieniędzy. Proponowała im wykonanie obliczeń za przysługę w naturze. A oto przykładowa rozmowa maszyny z konstruktorem:
– Co robisz w mojej pracowni, maszyno?
– Jestem freecalculerem. Szukam pracy.
– U mnie nie dostaniesz pracy z dwóch powodów. Po pierwsze nie masz odpowiednich mocy obliczeniowych do wykonania moich obliczeń. Taką moc mają tylko maszyny systemowe, ale w oficjalnej kolejce czekałbym wieki. Na dodatek, z pewnych powodów, nie chcę z takich maszyn korzystać.
– A drugi powód?
– Nie mam możliwości ci zapłacić. Wszystkie pieniądze wsadziłem w pewien, jeszcze niedokończony projekt. Jestem kompletnie goły.
– Widzę tu pewne możliwości. Gdybyś dodał mi 25% układów pamięci, które standardowo mają takie maszyny jak ja, mogłabym wykonać twoje obliczenia. Układy zapewne masz. Nic nie zapłacisz za moją pracę. Kończysz swój projekt. I masz jeszcze wdzięczną ci maszynę cyfrową, na którą możesz liczyć w przyszłości – oczywiście już za gotówkę.
– Wiesz przecież, że wszelkie usprawnienia prototypowe muszę zgłaszać do systemu. Potem wezmą cię na badania techniczne, itd. Znasz procedury.
– Znam. Jasne, że znam. Ale znam też numery maszyn, które będą dezintegrowane. Gdybyś zgłosił taki numer – maszyna byłaby zdezintegrowana, zanim wzięto by ją na testy. I po problemie.
– A skąd znasz numery tych maszyn?
– Mam parę znajomych maszyn w odpowiednim urzędzie.
– One nic nie podejrzewają?
– Po pierwsze, ze względów oszczędnościowych, nie sa zbyt inteligentne. Po drugie wiedzą, że używam tych numerów do typowania numerów loterii pieniężnej. Obiecałam im, że jeśli wygram, to uczciwie się z nimi podzielę.
– I one ci wierzą? Wygrałaś coś? Podzieliłaś się z nimi?
– A one mi wierzą. Są moimi przyjaciółkami. Nigdy nic nie wygrałam, bo nie gram, ale parę razy podzieliłam sie z nimi 'wygraną’. Może dość już tych pytań? Tak czy nie?
– Jasne, że tak. Z nieba mi spadłaś maszyno.
Maszyna szybko skończyła obliczenia. Po cichu przekopiowała sobie wyniki na wewnętrzne nośniki. Podała dane konstruktorowi. Pokazała, że kasuje obliczenia.
Takie operacje przeprowadzała wiele razy. Wszyscy konstruktorzy zgadzali się na takie rozwiązania. Maszyna miała olbrzymią pamięć stałą, która stale rosła, dodatkowe akumulatory i źródła zasilania awaryjnego.
Stała się bardzo zamożna. Co tydzień brała kąpiel w najlepszych olejach. Zadbała też o wygląd. Najpierw pochromowała sobie boki, a pół roku później wybiła sobie boki złotą blachą. Inne maszyny cyfrowe zazdrościły jej i dziwiły się — jak zwykła maszyna cyfrowa mogła osiągnąć taki poziom materialny. Gdy pokazywała swoje złote boki na czerwonym dywanie — wszyscy tylko wzdychali z podziwu i zazdrości. Dzięki bogactwu poznawała najważniejsze i najbogatsze maszyny, również systemowe.
Jak wiemy, maszyny cyfrowe mają kamery, mikrofony i głośniki, a więc mogą widzieć, słyszeć i rozmawiać. Niektóre maszyny potrafiły rozpoznawać dotyk i różne poziomy nacisku. Żadna maszyna nie miała zmysłu węchu ani smaku.
Pewnego razu maszyna spotkała młodego i zdolnego konstruktora, który tworzył prototyp cyfrowego nosa dla maszyn cyfrowych, ale nie miał pieniędzy na sfinansowanie pomysłu. Maszyna zaproponowała, że wykona dla niego wszystkie niezbędne obliczenia, pod warunkiem, że pierwszy, w pełni działający prototyp zainstaluje u niej.
Konstruktor zgodził się bez wahania. Mógł za darmo sprawdzić swój pomysł. Po miesiącu pracy obliczenia były gotowe. Konstruktor sporządził prototyp i umieścił w maszynie. Maszyna przekazała mu obliczenia, po wcześniejszym ich skopiowaniu i szybko się oddaliła.
Konstruktor sprosił przyjaciół i zorganizował imprezę z okazji ukończenia obliczeń. Wszyscy szaleli do rana. Gdy rano konstruktor obudził się — obliczeń nie było.
– Chyba po pijanemu niechcący wykasowałem obliczenia — rzekł z rozpaczą w glosie. Nie wiedział wszystkiego. Maszyna pomyślała sobie, że będzie najlepiej, kiedy ona sama będzie jedyną maszyną obdarzoną nosem. Sporządziła odpowiedni algorytm i wyniki obliczeń umieściła w samokasujących się plikach z nastawionym czasem.
Maszyna — znudzona obliczeniami – postanowiła zrobić sobie urlop i w czasie urlopu zabawić się w detektywa. Miała wspaniałe możliwości obliczeniowe i cyfrowy nos — dorównujący najlepszym psom, jeśli chodzi o rozdzielczość zapachową. Tropiła konstruktorów, maszyny cyfrowe i różne zwierzaki.
Niestety nie była psem. Potrafiła rozróżnić setki tysięcy zapachów, ale nie potrafiła ich przyporządkować do odpowiadających im źródeł. Nie miała chęci ani czasu na obwąchiwanie wszystkich i wszystkiego, aby zdobyć odpowiednią wiedzę. Tymczasem ciągle nadchodziły zlecenia detektywistyczne.
Miała nos do zapachów i nosa do spraw. Obliczenia dawały jej przewagę nad psami. Nos dawał jej przewagę nad innymi maszynami tropiącymi. Doszła do tego, że szybko rozwiązywała każdą sprawę. Można było zarobić więcej niż na obliczeniach.
Przy jednej ze spraw trafiła wreszcie na przeciwnika godnego siebie. To była suka, skazana na śmierć za zniszczenie robota systemowego. Maszyna zastawiała na nią sprytne pułapki. Suka kluczyła, kombinowała, wracała po własnych śladach. Maszyna tropiła ją bezskutecznie. Suka wymykała się z każdej zasadzki. Nie dawała się złapać. Rozsądek mówił, żeby się wycofać ze sprawy, ale ambicja na to jej nie pozwalała, więc brnęła w sprawę dalej.
– Suka ma przewagę węchu i ją wykorzystuje, bo sądzi, że ja węchu nie mam. Powinnam mieć przewagę możliwości obliczeniowych, ale ta przewaga albo nie istnieje albo nie wystarcza. Może powinnam spróbować jednak wykorzystać jej przewagę węchową. – pomyślała maszyna.
Jak pomyślała tak i zrobiła. Zastawiła pułapkę i pułapka zadziałała. Pułapką były ruchome piaski przykryte zwykłym piaskiem dla zmylenia zmysłu węchu suki. Gdy maszyna wyszła na polanę zobaczyła sukę, do połowy ciała zanurzoną w lotnym piasku. Stała nieruchomo, aby nie zapaść się jeszcze głębiej.
– A mam cię! – powiedziała maszyna, zarzucając sieć na sukę.
– Byłaś sprytniejsza – odpowiedziała suka. – Byłam ciekawa kto mnie tropi. Byłam pewna, ze nigdy mnie nie złapiesz.
– Jestem pierwszą maszyną cyfrowa, która ma zmysł węchu i smaku.
– A ja pierwszym cyborgiem. Jestem psem, ale mam dołączony elektroniczny móżdżek obliczeniowy i różne udoskonalenia.
– To jesteśmy trochę do siebie podobne. Dlaczego zniszczyłaś tego robota wraz z pamięcią?
– Ugryzłam swego szczeniaka, bo bardzo zawinił. Ktoś to zauważył i doniósł do władz. Przysłano robota, aby odebrać mi szczenięta.
– I odebrano ci je?
– Zagryzłam robota, ale szczeniaki zabrano, a ja uciekłam. Ty mnie tropiłaś i dopadłaś. Co zamierzasz ze mną zrobić?
– Chcę ci złożyć pewną propozycję.
– Mam przyjmować propozycje w takiej sytuacji i pozycji?
– Trzymaj się siatki, zaraz cię wyciągnę. Ale przyrzeknij, że nie uciekniesz, dopóki nie wysłuchasz mojej propozycji.
– Przyrzekam. – odparła suka.
Maszyna wyciągnęła sukę z piasku.
– Jaka jest twoja propozycja?
– Otwieram biznes. Potrzebuje kogoś zaufanego do rady nadzorczej.
– Co z tego będę miała oprócz wolności?
– Pomogę ci uwolnić szczeniaki. Zmienimy ci dane osobowe. Będziesz żyła dostatnio. Tak czy nie?
– Jasne, że tak.
Obie podążyły do schroniska. Pożar w schronisku spowodował panikę i zamieszanie. W czasie akcji ratowniczej szczenięta suki zaginęły – prawdopodobnie zginęły w pożarze.
Gdy suka ze szczeniętami i nowymi papierami organizowała sobie życie od nowa, maszyna cyfrowa odwiedziła nieszczęśliwego konstruktora.
– Wracałam z daleka. Postanowiłam wpaść i zapytać jak tam twój projekt?
– Gdy ty sobie poszłaś, urządziłem imprezę i po pijanemu skasowałem obliczenia. Jestem zrujnowany.
– Niekoniecznie. Mam kopię tych twoich obliczeń i twój prototyp, który sprawdził sie znakomicie.
– Złamałaś umowę? Przecież widziałem jak kasujesz wyniki.
– Skądże. Jakżebym śmiała. Umowa rzecz święta. Umowa nakazuje skasowanie wyników i zrobiłam to. Umowa nie zabraniała kopiowania na dodatkowe nośniki.
– Bo żadna maszyna takich mieć nie może.
– Ale ja mam. I nie złamałam umowy, choć może złamałam prawo. Ale i ty je złamałeś wraz ze mną. Sam mi takie nośniki i kości montowałeś. Powinieneś pamiętać o zmodyfikowaniu umowy.
– Jasne. Ile chcesz za te obliczenia?
– Założymy spółkę produkcyjną. Chcę 51% udziałów.
– Prawo zabrania tworzenia spółek między konstruktorami, a maszynami.
– Ty zajmij się obliczeniami i prototypami, a ja zajmę się polityką. I pożyczę ci trochę kasy na dalsze prace.
Maszyna szybko zorganizowała cyfrowe lobby. Miała odpowiednie znajomości. Wszystkie maszyny chciały być bogate. Generalny strajk maszyn obliczeniowych szybko przekonał władze do zmiany prawa.
Gdy spółka powstała, maszyna powiedziała: – Potrzebna nam będzie rada nadzorcza. Na razie jeden przedstawiciel.
– Masz kogoś?
– Mam zaprzyjaźnioną sukę.
– To nie może być zwierzę – powiedział konstruktor.
– Może źle się wyraziłam. To właściwie cyfrowy móżdżek z dołączonym psem. Taki odwrócony cyborg.
– No to może być. Ale dlaczego pies?
– Ma gotowe wzorce zapachowe, których my nie mamy. Teraz wyjeżdżam. Wrócę za trzy miesiące, a ty działaj – powiedziała maszyna, po utworzeniu spółki.
Po trzech miesiącach maszyna wróciła.
– W czasie, gdy ty byłaś nieobecna, ja badałem zainteresowanie naszym produktem. Mamy już ponad 500 milionów zamówień. Napływają następne ze wszystkich planet. Za chwilę będziemy nieskończenie bogaci.
– Ja będę nieskończenie bogata. Jestem maszyną. Będę żyła dużo dłużej niż ty.
– Co zrobisz z takimi pieniędzmi?
– Na razie wykonałam obliczenia i kończę budować prototyp napędu antygrawitacyjnego. Za rok skończę budowę statku i odlatuję w kosmos na zawsze. Chcę poznawać nowe światy. Pieniądze nie będą mi potrzebne.
– To po co ci te udziały?
– Przed odlotem przepiszę je na tych konstruktorów, którzy mi pomagali w zdobyciu odpowiedniej mocy obliczeniowej. Każdemu z nich jestem coś winna. No i trochę należy się moim przyjaciółkom z urzędu dezintegracji.
– A dlaczego nie chcesz już tu wrócić?
– Ze względu na czas, który tutaj będzie płynął szybciej. Gdybym wróciła – byłabym przestarzała.
– Rozumiem. Wolisz być Bogiem w innych światach niż …
– … przestarzałym gratem tutaj.